Co to takiego?
Czym kierujecie się wybierając cel podróży? Sprawdzacie czasem/ często/ zawsze w Internecie miejsca, w które chcecie dotrzeć, jak wyglądają? Ja prawie zawsze. I naszła mnie taka refleksja, czy w poznawaniu czegoś jest jeszcze jakakolwiek przyjemność skoro wszystko można zobaczyć w sieci? Czy jest jakiś pierwiastek podniecenia, skoro w sumie widziało się coś tyle razy, z tym, że nie na żywo?
Mimo tego, że zawsze sprawdzam okoliczne atrakcje w Internecie, zawsze znajdzie się coś, co oferują okoliczne biura podróży lub informacje turystyczne, a czym jesteśmy zainteresowani, a nie wiedzieliśmy wcześniej. Kilkakrotnie okazało się, że jest to pogoń za niczym.
Słyszeliście kiedyś o Dolmenie? Przed wycieczką do Prowansji my nie mieliśmy bladego pojęcia o co chodzi. Zwiedzaliśmy wówczas tę część Francji z biurem podróży. Trafił nam się ambitny pilot, wręcz fanatyk Francji, więc było ciekawie i interesująco. Tak więc, nasz pilot pewnego popołudnia stwierdził, że niedaleko miejsca w którym się znajdujemy odkryto Dolmen – tajemniczy, magiczny kamień neolityczny. Wszyscy zachwyceni, jeah! Cos nowego, super – Jedziemy! W tym momencie pomijam ile zajęło nam ów Dolmen znaleźć, szczególnie że jeździliśmy kręcąc się w kółko autokarem, a „tego dolmena” nigdzie nie było! W końcu jedno bystre oko zauważyło tabliczkę, cała wycieczka wyskoczyła z aparatami obfotografować cudowny kamień (całkiem jak Japończycy), ale część z nich zrezygnowała gdy zobaczyła to:
Jakieś 30 km od Tallina znajduje się osada Wikingów. Do wizyty namówił nas właściciel hostelu w którym mieszkaliśmy. 3 bilety autobusowe i 60 minut później staliśmy pod brama osady. Wyobrażenia były ogromne, strona internetowa obiecywała wiele, ale oczekiwania zderzyły się z rzeczywistością i ….. oceńcie sami (Vikinge kula, Saula)
Osada wyglądała na opuszczoną i zaniedbaną, obiecywanych wikingów ni chuchu, jedynie jakieś tekturowe imitacje. Szkoda tylko, że autobus jeździł raz na 3 godziny L Najfajniejszą rzeczą w tej wyprawie było znalezienia znaku drogowego ostrzegającego przed żabami.
Więcej takich wpadek było zanim Internet na dobre zagościł w moim domu, bo przecież jeszcze z 15 lat temu większość obiektów nie miała strony, a nawet informacji. Wtedy korzystało się z przewodników drukowanych, nieraz już nieaktualnych. A na miejscu to dopiero był „zonk”. Np. na Słowacji – (Gerulata – Rusovce k. Bratysławy)
A wy jak zaczynacie planować swoje wyjazdy? Sprawdzacie miejsca wcześniej w Internecie? Zdarzyło wam się być zawiedzionym? Mój mąż wychodzi z założenia, że nie ogląda niczego w necie, ufa moim wyborom. Przez to nieraz lądujemy w bezludnych okolicach (dla mnie magicznych), lasach bez szlaków (romantycznych), ruinach/ skamielinach ( z historią), itp.
Spodobał ci się tekst? Masz uwagi lub komentarze? Podyskutuj, polub, dodaj +1. Dziękuję!